XIV Zjazd Socjologiczny odbył się w tym roku w Krakowie. Kto był, z pewnością jest zadowolony. Kto nie był, ma czego żałować. O tym, że Kraków to piękne miejsce nie trzeba nikogo przekonywać – zabytki, tętniące życiem Stare Miasto, restauracje, nocne kluby itd. No, ale co ze Zjazdem?
Zjazd trwał cztery dni. Rozpoczął się w środę wykładem inauguracyjnym, natomiast zakończył w sobotę wieczorem. Nie wiem jak jest ze zjazdami w innych dyscyplinach nauki, ale jeśli chodzi o socjologię, potrzebna jest niezła forma.
O ile środa była dniem przeznaczonym na organizację, zameldowanie się w hotelu, rozpakowanie rzeczy, przyzwyczajenie do nowego otoczenia, możliwość pójścia do teatru, o tyle następne dni były mocno wyczerpujące.
Obrady trwały od godziny 9.00 rano do 19.30 wieczorem, a przeciągały się nawet do 20.00. Niby pora nie aż tak późna, ale to jeszcze nie był koniec atrakcji. Teatr, bankiet, opera, wszystko to mogło zmęczyć w kolejnych dniach. Żeby zrobić coś ponadprogramowo potrzebne były nie byle jakie siły, a Kraków kusił…
Dobrze zorientowane źródła podają, że bankiet w Pałacu pod Baranami (zgadza się – Pałacu) trwał w najlepsze o 3.00 rano, chociaż wytrwali na nim głównie młodsi uczestnicy. Odbiło to się na frekwencji następnego dnia rano, więc nawet jak ktoś nie był, mógł się zorientować, że coś jest nie tak.
Każdy Zjazd ma zarówno swoje mocne, jak i słabe strony, więc postaram się teraz przybliżyć niektóre z nich. Z pewnością znajdą się także tacy, którzy dostrzegli coś zupełnie innego, zachęcam ich zatem żeby podzieli się swoimi wrażeniami.
Najpierw minusy Zjazdu, ponieważ widzę ich znacznie mniej. Nie dotarły na niego sławy polityki, jeśli tak można nazwać prezydenta, minister i wojewodę małopolskiego. Byli na odbywającym się równolegle spotkaniu ekonomistów. „Może czas się przebranżowić?” – pytał Krzysztof Rybiński. Może i tak. Ale na pewno nie z socjologii, ona jest głęboko w sercu i umyśle tych, którzy ją wybrali.
Drugi minus jest taki, że grupy tematyczne obradowały w znacząco oddalonych od siebie budynkach. Przemieszczanie się między grupami (i między budynkami obrad), było praktycznie niemożliwe. Przemieszczanie się z Auditorium Maximum do tychże budynków także nie należało do przyjemności. Tylko prawdziwi globtroterzy (albo desperaci, jak ja) szli piechotą.
Trzeci minus był niezależny od organizatorów. Była nim pogoda. Pochmurno i deszcz, prawdopodobnie to również dlatego sale obrad były pełne, więc w zasadzie ostatni minus wyszedł na plus.
Tym jakże sprytnym i płynnym sposobem doszliśmy do znacznie ciekawszej części, mianowicie do plusów. Po pierwsze, wszyscy którzy chcieli zobaczyć na własne oczy (i usłyszeć na własne uszy) sławy polskiej socjologii, nie mogli narzekać.
Zjawili się m.in. Piotr Sztompka, Henryk Domański, Jadwiga Staniszkis, Antoni Sułek, Barbara Fatyga, Grażyna Skąpska, Mirosława Marody, Andrzej Zybertowicz i tutaj należy postawić wielokropek, ponieważ byli prawie wszyscy Ci, którzy na Zjeździe Socjologicznym powinni być. Skrycie żałuję, że nie zjawił się Jerzy Szacki, ale za to pozostali dyskutanci mieli więcej czasu.
Nie zabrakło także młodych naukowców, studentów, doktorantów, którzy tłumnie przybyli w służbie nauki. Wszyscy oni szczelnie wypełniali sale podczas każdej sesji, sympozjum, czy grupy tematycznej.
Referaty były w znakomitej większości przygotowane na wysokim poziomie i słuchało ich się z przyjemnością. Zdarzały się także takie, których nikt poza gronem specjalistów nie rozumiał, albo były tak okrojone, że rodziło to frustrację. Na szczęście należały one do rzadkości.
Do zbioru anegdot niech wejdzie fakt, że Piotr Sztompka zapomniał wziąć ze sobą referat, który miał wygłosić. Jak sam podkreślał zdarzyło mu to się pierwszy raz w jego czterdziestoletniej karierze, natomiast organizator uspokajał, że dopiero podobne roztargnienie znamionuje wybitnego naukowca. W każdym razie improwizacja profesora Sztompki wypadła nadzwyczaj dobrze i nikt by się nie zorientował gdyby profesor sam się nie przyznał.
Ogromnym plusem (według mnie – łakomczucha) była kuchnia. Wątpię, żeby ktoś pozostał głodny po ilości jedzenia jaką zaserwowali organizatorzy. W czasie przerw było można coś przekąsić i napić się kawy/herbaty na korytarzach. Natomiast obiad podawano w podziemiach, w specjalnie przystosowanej do tego sali. Kucharze i kelnerzy wyprzedzali życzenia gości. Strach było zostawić niedopity do końca kieliszek czy szklankę na stole, ponieważ znikała w mgnieniu oka. Na szczęście łatwo było znaleźć następną. Miłym zaskoczeniem była impreza powitalna, która odbyła się po wykładzie inauguracyjnym. Jeśli coś można tutaj zarzucić to tylko brak informacji i oznaczeń, co niektórych wprowadziło w błąd.
Zjazd Socjologiczny to jednak nie tylko przyjemności, anegdoty, poczęstunki, ale przede wszystkim nauka. Nie mogą narzekać Ci, którzy przybyli na niego w celu pogłębienia swojej wiedzy, poszerzenia horyzontów, być może także poszukujący inspiracji. Bardzo ciekawe były obrady grup, które ja określam jako metodologiczne, szczególnie dla osób, które chcą lub już prowadzą własne badania.
Ciężko byłoby przytoczyć tutaj wszystkie tematy, na jakie toczyła się dyskusja podczas Zjazdu. Każdy może pobrać sobie program ze strony: http://www.zjazd14.socjologia.uj.edu.pl/ i samodzielnie się z nim zapoznać.
Dla studenta socjologii mogą być jednak interesujące ustalenia Krystyny Szafraniec, dlatego to właśnie one zostaną przeze mnie wyróżnione. Wygłosiła ona referat pt. „Jak i po co kształcimy socjologów?”.
Okazuje się, że kształcenie na kierunku socjologia prowadzą 93 uczelnie, w tym 18 uniwersytetów, 62 uczelnie niepubliczne (w 2000/2001 było ich 24). 67% socjologów jest na studiach I stopnia. Natomiast 62,7% studentów socjologii uczy się na studiach niestacjonarnych. Rosnącą popularnością cieszą się PWSZ.
W roku akademickim 2008/2009 mury uczelni opuściło 10 618 absolwentów socjologii (w 2000/2001 było ich 2 592). OPI odnotowuje 2 214 socjologów ze stopniem co najmniej doktora.
Tematy prac dyplomowych ze względu na popularność to:
1) media i Internet
2) praca
3) młodzież
4) płeć
5) rodzina
Optymistycznie nastraja fakt, że 2/3 studentów socjologii jest zadowolonych ze swojego kierunku, a 80% ponowiłoby wybór, pomimo iż większości studentów nie podoba się zbyt mało pragmatyczna oferta przedmiotowa.
Pesymistyczny akcent jest natomiast taki, że studenci zaprzestali poszukiwania swojej tożsamości. Koncentrują się na tym, żeby mieć, a nie być. Ograniczają się do zdobycia umiejętności, które pracodawca uważa za przydatne. Przestali sobie zadawać pytanie: „kim jestem?” i szukać na nie odpowiedzi. Liczą się dla nich jedynie wymagania rynku pracy.
Można się zgadzać lub nie z ustaleniami prof. Szafraniec, niemniej wydaje mi się, że warto jest je poznać, aby móc zastanowić się nad sobą i nad przyszłością swojego zawodu.
Podsumowując ten przydługi artykuł stwierdzam, że gdyby Zjazd Socjologiczny miał się odbyć drugi raz w Krakowie, mnie na nim by nie zabrakło. Uważam, że każdy szanujący się i poważnie myślący o nauce socjolog powinien na nim być. Jeśli z jakiegoś powodu nie byłeś/aś, nie smucić się aż tak bardzo. Następny Zjazd za trzy lata w Szczecinie.
Redakcja strony