Mobilność naukowców to zjawisko bardzo pożądane, ale wymuszanie jej dziś w Polsce raczej nie jest możliwe. Najpierw trzeba stworzyć dla mobilności warunki: społeczne i finansowe – ocenia przewodnicząca KRUP i rektorka UAM w Poznaniu prof. Bogumiła Kaniewska.
Przewodnicząca Konferencji Rektorów Uniwersytetów Polskich i rektorka Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu prof. Bogumiła Kaniewska mówiła o tym podczas debaty związanej z akcją „Nauka do naprawy”, zorganizowanej przez Forum Akademickie i Polską Akademię Nauk. Debata odbyła się w połowie lutego. Jej uczestnicy odnosili się do problemów dotyczących systemu nauki i szkolnictwa wyższego i analizowali możliwe rozwiązania.
Prowadzący debatę Piotr Kieraciński z Forum Akademickiego zapytał prof. Kaniewską o ideę wprowadzenia obowiązkowej mobilności naukowców na poszczególnych etapach kariery. Pomysł ten powraca co kilka lat. „Chodzi o to, żeby na przykład po zrobieniu doktoratu naukowiec musiał na kilka lat opuścić macierzystą uczelnię, by zdobyć doświadczenie w innej instytucji czy jednostce – bez gwarancji, że wróci do rodzimej uczelni. Czy w obecnych polskich warunkach taka mobilność wymuszona jest możliwa?” – pytał red. Kieraciński.
Prof. Kaniewska zadeklarowała, że mobilność „sama w sobie jest wartością bardzo pożądaną”, i że jest ona za wprowadzeniem mobilności „jako przywileju lub – czasem – obowiązku”.
Stanowczo zastrzegła zarazem, że obecnie w polskich warunkach wymuszona mobilność nie jest możliwa, bo nie ma warunków do jej realizacji. Rektorka UAM poinformowała, że na jej uczelni odbyła się niedawno wizytacja ekspertów w programie IDUB (Inicjatywa doskonałości – uczelnia badawcza). „Powiedzieli nam wprost: jeśli chcecie, żeby wasi doktoranci byli mobilni, to musicie zapewnić pieniądze na staż zagraniczny dla każdego z nich. Czyli: najpierw tworzymy warunki – socjalne, mieszkanie, bo dziś młodzi pracownicy nauki funkcjonują dzięki pomocy rodziny, dzięki wsparciu socjalnemu środowiska, z którego się wywodzą – a później tworzymy obligację” – relacjonowała.
Zdaniem prof. Kaniewskiej przymusowość mobilności, bez stworzenia odpowiednich warunków, mogłaby spowodować jeszcze większy odpływ młodych ludzi z nauki, niż obecnie obserwowany. A „do tego nie wolno nam dopuścić, bo starzejemy się jako społeczność akademicka. A bez młodych ludzi – bez doktorantów, bez postdoków – nie będziemy się rozwijali. Wolałabym, żeby oni nie uciekali nam za granicę” – mówiła.
Profesor dodała, że przy dobrej organizacji mobilności nie powinna być ona „groźna” dla uczelni. „Ja nie postrzegam tego w taki sposób, że doktorant, którego wychowała uczelnia, oddaje swój potencjał innej uczelni. Bo tak naprawdę on na tym też coś zyskuje, uczy się czegoś. To nigdy nie jest też ruch jednostronny: do nas też przyjeżdża inny doktorant, od którego my się trochę uczymy. Bo nauka jest dialogiem” – mówiła.
Profesor podsumowała, że w dobrze rozwiniętych, naukowych ośrodkach zagranicznych „współpraca narodowa dobrze funkcjonuje”. „Istnieje zasada wzajemności: przyjeżdżają do nas i wyjeżdżają od nas. Uniwersytet zrodził się jako miejsce wymiany doświadczeń żaków, którzy wędrowali po całej Europie. Ten model jest mi bliski – pod warunkiem, że będą finansowe i społeczne warunki do realizacji mobilności” – powiedziała.
Prof. Kaniewską (która jest rektorką UAM, ma też doświadczenie prorektorskie) spytano również o wnioski z zarządzania uczelnią i o to, czy w zarządzaniu pomaga wzmocnienie władzy rektora. Red. Kieraciński przytoczył obecną w środowisku akademickim opinię, że obowiązujące dziś Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce (tzw. Ustawa 2.0 z 2018 roku, przygotowana i wdrożona przez b. ministra nauki Jarosława Gowina) „scentralizowało władzę na uczelniach i wzmocniło władzę rektora”. Jednocześnie co jakiś czas wraca postulat dotyczący decentralizacji i demokratyzacji władz uczelni, a także „przywrócenia podmiotowości wydziałom”.
Prof. Kaniewska zwróciła uwagę, że „tak zwana reforma Gowina miała bardzo ambitne cele, ale też niosła ze sobą pewne obietnice: miała być połączona ze zwiększeniem poziomu finansowania nauki i generalnie poprawą sytuacji systemu szkolnictwa wyższego i nauki w Polsce. Ale tak się nie stało”.
„Jeśli chodzi o decentralizację, to Ustawa 2.0 umożliwiła rozmaite rozwiązania, i różne uczelnie z niej skorzystały” – zauważyła rektorka UAM.
Dodała, że sama reprezentuje „sposób myślenia, który jest raczej za decentralizacją”. „Mam wrażenie, że im większa jest uczelnia, tym ważniejsze, żeby zarządzanie uczelnią było zdecentralizowane, ponieważ różne dyscypliny, różne dziedziny nauki i różne grupy zawodowe mają różne problemy” – powiedziała.
Oceniła też, że wzmocnienie władzy rektora „pomogło w dwóch przypadkach: pandemii i wojny w Ukrainie, bo byliśmy w stanie sprawniej zarządzać uczelnią w sytuacji kryzysu”. „Dlatego odpowiedź na pytanie (co jest na uczelni lepsze: silna władza rektora czy decentralizacja – przyp. red.) jest trudna. Powiedziałabym tak: jestem jak najbardziej za decentralizacją, za podmiotowością wydziałów – bo to na wydziałach prowadzi się badania. Natomiast to, czy wydział jest organem, czy nie jest organem – zależy od statutu uczelni. Mieliśmy wybór i różne uczelnie z tego skorzystały. (…) Jestem za zarządzaniem zdecentralizowanym, gdzie społeczność akademicka bardzo wyraźnie ponosi odpowiedzialność za swoją uczelnię. Choć to jest trudne” – zaznaczyła.
Zastrzegając, że nie wypowiada się w imieniu wszystkich przedstawicieli swojej uczelni, profesor oceniła, że na jej uczelni, UAM w Poznaniu, „centralizacja i wzmocnienie władzy rektora przeszły stosunkowo miękko”. „Nie zrezygnowaliśmy z pewnych osiągnięć decentralizacji – choć faktycznie, jeśli chodzi o zapisy statutów, to takie możliwości także rektor na UAM posiada” – dodała.
Nauka w Polsce, Anna Ślązak
zan/ bar/
Redakcja strony