Czy grozi nam wojna?

Kryzys na Ukrainie (jak lubią określać tamtejsze wydarzenia osoby odczuwające niechęć do słowa „wojna”, które niewątpliwie najbardziej pasuje do tego co rozgrywa się za naszą wschodnią granicą) dobitnie udowodnił, że pokój jest zjawiskiem kruchym i nietrwałym. Pragniemy wierzyć w to, że jesteśmy całkowicie bezpieczni, że Polska, jak i cała Europa, najgorsze ma za sobą i teraz czekają nas już tylko stulecia spokoju i ładu, że konflikty zbrojne to domena odległych krain, do których od czasu do czasu wysyłamy tzw. siły pokojowe. Niestety tak nie jest. Pokój w Europie, tak samo jak wszędzie indziej, w dużej mierze uzależniony jest od sytuacji politycznej (zarówno tej panującej wewnątrz naszego kraju, jak i w innych państwach), a ta może ulec zmianie w błyskawicznym tempie. Czy ktoś spodziewał się, że na Ukrainie, z którą przecież organizowaliśmy mistrzostwa w piłce nożnej, dojdzie do rozlewu krwi? Ktoś przypuszczał, że wkrótce będziemy świadkami rozłamu wewnętrznego u naszego sąsiada i wkroczenia tam rosyjskich wojsk? Skoro możliwe były tak radykalne zmiany w tak krótkim okresie czasu u Ukraińców, to czy naprawdę powtórka tych zajść jest aż tak nierealna na polskim podwórku?

Oczywiście można stwierdzić, że Polska znacząco różni się od Ukrainy. Nasz sąsiad od dawna miał problemy z wewnętrzną spójnością i solidarnością. Wchód zawsze dążył do zjednania z Rosją, a zachód zabiegał o dołączenie do Unii Europejskiej. Sam Krym, który jeszcze kilka miesięcy temu należał do Ukrainy, z przyczyn historycznych był ciągłym punktem zapalnym. I tak oto, gdy pojawiła się iskra, wszystko eksplodowało. Krym przy cichym wsparciu Rosji odłączył się od Ukrainy, a wkrótce potem także wschód tego kraju zaczął swą walkę z Kijowem. Można również powiedzieć (chociaż głośno nikt tego nie zrobi), że wojna to po części wina samych Ukraińców i ich niezdecydowania. Wszak to już nie pierwszy raz Janukowycz został odsunięty od stołka. Pamiętna Pomarańczowa Rewolucja już kiedyś pozbawiła go władzy, po tym jak pojawiły się oskarżenia o sfałszowanie wyników wyborów. Jednakże gdy rządy liderów rewolucji nie spełniły oczekiwań ukraińskich obywateli, ci znów zwrócili się ku Janukowyczowi. Prorosyjskie polityk powrócił, a gdy Ukraińcom przypomniało się, że jest marionetką Putina, znów postanowili go obalić. Tym razem jednak Rosja zareagowała, co doprowadziło do częściowego rozpadu Ukrainy i fali przemocy. Czy zatem Polska, której wewnętrzna sytuacja jest nieporównywalnie lepsza od tej ukraińskiej, jest w jakimś stopniu zagrożona? No cóż, zagrożenie zawsze istnieje. Imperialistyczne zapędy prezydenta Rosji mogą nie wyhamować na Ukrainie. Zapewne polskie granice są póki co bezpieczne, ale jak wspominałem na samym początku, wszystko zależy od sytuacji politycznej. Chociaż teraz cieszymy się względnym spokojem (pomijając zawirowania towarzyszące wybrykom naszych elit), wcale nie jest powiedziane, że będzie on trwał w nieskończoność. Afery rządowe, wybranie na naszych reprezentantów nieudolnych polityków lub masa innych nieoczekiwanych czynników może zakłócić porządek w naszym kraju, osłabiając go i wystawiając na niebezpieczeństwo. Nie twierdzę jednak, że rosyjskie (czy jakiekolwiek inne) czołgi siłą wkroczą na polską ziemię. Wojna w Europie, jak widać, odbywa się w inny sposób. Wszak Rosja nadal umywa ręce od tego co dzieje się na wschodzie Ukrainy. Teraz modna jest cicha, nieoficjalna wojna. Wysyłanie swych żołnierzy incognito lub podburzanie tłumów, przy jednoczesnym publicznym wypieraniu się wszystkiego.

Ktoś może powiedzieć, że przecież jesteśmy członkami NATO i Unii Europejskiej, mamy sojusze i gwarancje bezpieczeństwa, więc nikt nie spróbuje nawet podstępem zaatakować Polski. Gwarancje nie poparte czynami nic jednak nie znaczą, a zarówno historia, jak i sprawa Ukrainy, która również posiadała umowy z zagranicznymi przywódcami (pozbycie się broni nuklearnej w zamian za Krym i obietnicę, że nikt go im nigdy nie odbierze) pokazują, że lepiej zanadto nie zawierzać cudzym deklaracjom. Cokolwiek by nie sądzić o Radosławie Sikorskim, to trzeba mu przyznać rację, gdy będąc nielegalnie nagrywanym wyznał, iż Polska nie powinna wszystkich nadziei pokładać w Amerykanach. To samo tyczy się także pozostałych naszych sojuszników. Każde państwo w pierwszej kolejności dba o własne interesy, więc jeśli uznałoby, że otwarta konfrontacja z Rosją (lub innym państwem) jest zbyt ryzykowna, zapewne ograniczyliby się do tego w czym są najlepsi – w wyrażaniu oburzenia i nakładaniu sankcji. I tak oto Polska otrzymując jedynie duchowe wsparcie być może sama musiałaby się zmierzyć z potencjalnym agresorem.

Wojna zapewne kiedyś jeszcze zawita u nas. Może nie jutro czy pojutrze, ale niewykluczone, że za kilka, kilkanaście lub kilkadziesiąt lat do tego dojdzie. Ludzie wolą o tym nie myśleć, tak samo jak nie chcieli myśleć o wojnie przed 1939 rokiem. Jest to jednak zjawisko wpisane w ludzką naturę, więc zakładanie, że już zawsze będzie nas omijać wydaje się dosyć naiwne. Najważniejsza jest świadomość, że pokój nie został nam dany na zawsze i trzeba być przygotowanym na to, że pewnego dnia będzie trzeba o niego znowu walczyć.

/AG/

Pin It

Komentowanie zakończone.