Wysoko cenimy sobie godność, zwłaszcza w sytuacji zagrożenia życia. Kiedy sami korzystamy na czyimś kłamstwie, oceniamy je łagodniej. Jeśli ktoś odniósł sukces, to jest podejrzewany o bycie złodziejem. Łatwo zdobyć naszą sympatię, głosząc antysystemowość. Wolimy pracować z ludźmi życzliwymi i moralnymi niż kompetentnymi. Badania prof. Bogdana Wojciszke pokazały, jak oceniamy siebie i innych.
Psycholog otrzymał za nie Nagrodę Fundacji na rzecz Nauki Polskiej, zwaną “polskim Noblem”.
PAP: Czym jest dwuwymiarowe postrzeganie innych?
Prof. Bogdan Wojciszke: Oceniając człowieka myślimy o jego sprawczości i wspólnotowości. Bierzemy pod uwagę to, jak sprawnie realizuje swoje cele i czy te cele są dobre dla innych czy szkodliwe. Akceptacja polityka albo szefa w pracy zależy od tego, jak widzimy jego kompetencje i jego moralność. W naszych badaniach udało się wykazać, że jeśli patrzymy na innych, to główną rolę odgrywają ich cechy, czyli wspólnotowe i związane z funkcjonowaniem społecznym. Cechy związane z kompetencją odgrywają nieporównanie mniejszą rolę w kształtowaniu naszego stosunku do drugiego człowieka. Wiemy, że inteligencja i życzliwość są jednakowo pozytywnymi cechami, ale o wiele bardziej będziemy lubili osobę, która jest nam życzliwa niż tę inteligentną.
PAP: A jak jest z samooceną?
B.W.: Samoocena człowieka bardzo mocno zależy od tego, jak widzi on swoją sprawczość, a słabo od tego, jak widzi swoją moralność. W postrzeganiu siebie i ludzi, od których jesteśmy uzależnieni, ważne są dla nas kompetencje. I tak na przykład od sprawności szefa w organizacji biznesowej zależy to, czy mamy pracę i dobre zarobki. Dlatego jego moralność będzie interesowała nas mniej niż umiejętność realizowania celów. Oczywiście, jeżeli pracujemy w biurokracji, to nie jesteśmy uzależnieni od kompetencji szefa, więc nie stosujemy do niego takich kryteriów oceny, jak do samych siebie. Ta zasada działa, jeśli pracujemy w biznesie. Reguła jest taka, że innych ludzi spostrzegamy głównie ze względu na ich wspólnotowość, moralność, a siebie i osoby bliskie głównie z uwagi na sprawczość. Personalizujemy też organizacje. Wiadomo, że organizacje biznesowe, które są silnie skoncentrowane na zysku, są postrzegane jako sprawne, a organizacje pozarządowe są widziane jako wspólnotowe, a niezbyt sprawne.
PAP: Jak się prowadzi takie badania?
B.W.: W zakładzie pracy pytamy anonimowo ludzi, co myślą o swoim szefie, mierzymy ogólny stosunek do przełożonego, a także, co podwładni myślą o jego kompetencjach oraz moralności, wspólnotowych, a następnie obliczamy, jak te różne rodzaje ocen są powiązane. Sprawdzam też inne relacje w organizacji. Okazuje się, że często możemy nie doceniać kompetencji swoich współpracowników, bo nie one są dla nas najważniejsze. Jednak punkt widzenia zmienia się, jeśli są to nasi podwładni. Z pozycji szefa bardziej zwraca się uwagę na kompetencje, bo szef jest od wyznaczania celów i dbania, żeby zostały one zrealizowane. Pracownicy zaś patrzą na siebie nawzajem przez pryzmat wspólnotowości i życzliwości.
PAP: Zależymy nie tylko od szefów, ale też od polityków i „systemu”. Czy Polacy wierzą w negatywność świat społecznego i nieprawomocność jego porządku?
B.W.: Na pytanie, czy system jest w porządku czy nie w porządku, w USA nawet 60 proc. ludzi odpowiada: tak, jest sprawiedliwie urządzony. W Polsce takiej odpowiedzi nie udzieli nawet 1 proc. pytanych. Tu 70 proc. ludzi myśli, że system jest skrajnie niesprawiedliwy. Amerykanie produkują mity, które ten system uprawomocniają i sprawiają, że dzięki nim ludzie wierzą, że każdy pucybut może zostać milionerem. U nas to działa odwrotnie, sukces materialny jest moralnie podejrzany, chyba, że ktoś ma wysokie kompetencje i o nich wiemy. Ale jeśli nic nie wiemy o jego kompetencjach, to z samego faktu, że odniósł sukces, skłonni jesteśmy wyciągać wniosek, że to złodziej. To jest specyfika społeczeństw, które mają za sobą doświadczenia komunizmu, w tych krajach jest najniższy poziom zaufania społecznego. Te przekonania kiedyś były w dużym stopniu realistyczne, ale system się zmienił i możemy budować go tak, jak chcemy. Mimo to, wciąż nie czujemy się jego konstruktorami i kolosalnie się tym różnimy od krajów bez doświadczenia komunizmu.
U nas jest matryca, że rządzą „jacyś tam oni” i choć to było prawdą przez ostatnie 200 lat, to przecież od 20 lat już nie jest. Poglądy ludzkie ujawniają w tym wypadku dużą inercję – świat się zmienił, a poglądy nie. Dlatego w Polsce popularne są wszystkie partie antysystemowe, które mówią: „jest niesprawiedliwie, trzeba to zmienić, my to zrobimy”. Nawet jeśli partia jest już w systemie, dalej głosi, że jest antysystemowa, żeby utrzymać popularność. Stosunek do polityków można sprawdzić m.in. konstruując dla celów badawczych artykuł prasowy charakteryzujący nieistniejącego polityka. W takim opisie manipuluję jego cechami i patrzę jak wpływają one na akceptację u ludzi.
PAP: Wśród cnót, jakie ceni sobie współczesne społeczeństwo polskie, jest godność i produktywność. Co wykazały badania związane z tymi wartościami etycznymi?
B.W.: Produktywność i godność jako wartość współczesnego społeczeństwa polskiego to nawiązanie do starej idei Maxa Webera, że kapitalizm został zbudowany przez protestancką etykę pracy. W istocie uczyniła ona z produktywności cnotę moralną. Warto zaznaczyć, że pracowitość to cecha ludzka, a produktywność odnosi się do organizacji lub ludzi działających w organizacji. Choć dla Polaków produktywność jest dobra instrumentalnie, to nie jest traktowana jak wartość etyczna, w przeciwieństwie do godności. Godność nie musi niczemu służyć, a sama w sobie jest wartością moralną. Wiadomo, że ludzie zaczynają bardziej bronić swoich wartości, gdy czują zagrożenie śmiercią. Wtedy koncentrują się na tym, co naprawdę ważne.
Nasi badani oceniali produktywność i godność pod względem etycznym. W połowie kwestionariusza proszeni byli o przerwę, podczas której aktywizowano im myślenie o własnej śmierci. Po powrocie okazywało się, że oceny różnych przejawów etyki godności rosły, a oceny przejawów produktywności pozostawały bez zmian. Etyka godności jest tą, z którą ludzie bardziej się utożsamiają, natomiast pozytywne oceny produktywności mają charakter bardziej instrumentalny.
PAP: Co jeszcze wpływa na naszą ocenę innych? Jeśli nie wiemy nic o ich o kompetencjach i moralności, czy liczy się pierwsze wrażenie w ocenie postępowania ludzi?
B.W.: Sądy moralne bywają w sposób afektywny zniekształcone. Wszelkie sądy, jakie formułujemy, są produktem dwóch systemów działania naszego umysłu. Jeden to przemyślane wnioski, drugi zaś jest automatyczny i nie zdajemy sobie z niego sprawy, są to po prostu nasze odczucia, że coś jest dobre lub złe. Kiedy widzimy jakiś niemoralny uczynek, to od razu wiemy, że jest zły i nie potrzebujemy tego uzasadniać. Owszem, później możemy odwołać takie pierwsze wrażenie, ale na ogół tego nie robimy i podążamy za intuicją.
PAP: Czy intuicja zawsze jest dobrym doradcą?
B.W.: Afektywne sądy najczęściej są rozsądną przesłanką, ale niektóre z tych intuicyjnych ocen biorą się z własnego interesu. Wykonaliśmy serię badań, które pokazały, że jeśli ktoś oszukuje na rzecz własnego interesu, to jest odbierany jako niemoralny oszust, ale kiedy obserwatorzy sami także korzystają na jego oszustwie, zaczynają je odbierać pozytywnie, a takiego człowieka uważają za moralnego. To przykład pozamoralnej przesłanki oceny moralnej, a ludzie nawet nie zdają sobie sprawy, że ich sądy opierają się na takich podstawach. Myli im się intuicja, że coś jest dobre dla nich osobiście z tym, że coś jest dobre w ogóle, czyli moralnie. W dodatku ten wpływ własnego interesu na zniekształcenie ocen moralnych jest bardzo mocny i oznacza zmianę oceny z negatywnej na pozytywną.
Nasze oceny nie zawsze mają oparcie w ogólnie szanowanych normach, a często w bezwiednie wykorzystywanym odczuciu, że coś jest dla nas osobiście dobre. W podobny sposób działają interesy grupowe. Jeżeli ktoś z naszej grupy robi coś złego „onym”, to oceniamy to pozytywnie w sensie moralnym. Robiliśmy badania z udziałem żołnierzy. Opisywaliśmy dywersję „naszych” przeciwko nieprzyjacielowi, bądź tę samą dywersję nieprzyjaciół przeciwko „naszym”. Oczywiście ocena moralna tej dywersji była bardzo różna, w zależności od pozycji oceniających.
PAP: Już Sienkiewicz pisał o „moralności Kalego”…
B.W.: Tak. Tyle że w przeciwieństwie do Sienkiewicza wiemy, że „biały sahib też być Kali” – że sami ulegamy tym błędom, które z taką jasnością widzimy u innych. Ale – szczerze mówiąc – jestem zawiedziony takim charakterem ocen moralnych. Sądziłem, że bardziej opierają się o wartości niż o interesy i zapewne tak jest, dopóki nie chodzi o interes własny. Ludzie myślą, że ich oceny moralne odzwierciedlają wartości, tymczasem, jeśli na cudzej niemoralności coś zyskują, to już im się te oceny zmieniają. To zjawisko zdumiewająco łatwo wywołać. Wystarczy dać 10 złotych i to już działa… Nasze ostatnie badania pokazują zresztą, że podobnie działa samo lubienie innych – jak kogoś lubimy, to widzimy go jako bardziej moralnego, choć to nie przenosi się na oceny jego sprawności.
PAP: Czy taka wiedza może być sposobem na manipulowanie ludźmi?
B.W.: Wiedza jest narzędziem. Możemy dzięki niej zrobić coś dobrego albo coś złego. Wiedza sama w sobie nie jest ani dobra, ani zła, ważny jest sposób jej spożytkowania. Ja wierzę w to, że w ludziach jest więcej dobra niż zła, że z wiedzy korzystają więcej w dobrych niż w złych celach. Bez wiedzy żylibyśmy w jaskiniach…
PAP: Z czym wiąże się dla Pana Nagroda Fundacji na rzecz Nauki Polskiej?
B.W.: Ogromna radość, satysfakcja i zadowolenie, także pozaosobiste, że doceniono jakość psychologii polskiej. Jest ona jedną z nielicznych nauk społecznych w naszym kraju, która staje się przedsięwzięciem międzynarodowym, nie ogranicza się do lokalnego podwórka. To cieszy, gdyż nauka z natury jest uniwersalna. Nie pracujemy dla nagród, człowiek robi badania dlatego, że coś go fascynuje i chce to zrozumieć, ale… miło jest być docenionym we własnym kraju.
PAP: Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała Karolina Duszczyk, PAP – Nauka w Polsce
Redakcja strony