– Chciałem zabić Kaczyńskiego, tylko za małą broń miałem – tak mówił 62-letni starszy pan zatrzymany dzisiaj przez policję za zabójstwo i próbę zabójstwa w łódzkiej siedzibie PiS-u. Prawdopodobnie był to zamach na tle politycznym.
Różnice polityczne w demokratycznym państwie są czymś normalnym i oczywistym. Jednak kiedy obywatele zaczynają mordować się wzajemnie ze względu za te różnice, to już tak normalnie nie jest.
Nie będę opisywać zdarzenia, bo po pierwsze ani ze mnie policjant, ani dziennikarz, a po drugie z pewnością z wielką ochotą zabiorą się do tego stacje telewizyjne, radiowe itd., a strona polityczna też nie da o sprawie zapomnieć.
Skoncentruję się bardziej na tym: dlaczego nie da zapomnieć? To akurat rzecz oczywista. Wcale nie chodzi o to, że ta tragedia powinna nas, jako społeczeństwo czy klasę polityczną, czegoś nauczyć. Ani nawet nie o to, aby uczcić pamięć człowieka, który zginął.
62-letni mężczyzna wszedł do biura PiS z zamiarem zabicia. Udało mu się. A najgorsze jest to, że teraz w sztabach, klubach i gdzie tam chcecie trwa intensywna burza mózgów pt. Jak to wykorzystać? Kampania przecież idzie pełną parą, a jeśli ktoś liczył na merytoryczny spór to się przeliczy.
Po co dyskutować o sprawach podatków, dróg, środków unijnych, jak wiadomo, że największy wpływ na opinię publiczną mają emocje. Opinia publiczna to dość nierozważny (żeby nie powiedzieć głupi) twór. Zmienia się w zależności od tego jak powieje wiatr.
Cóż z tego, że premier apelował o wygaszanie atmosfery konfliktu, „tragiczny zamach” odmienił przez wszystkie przypadki. Mówił żeby odłożyć na bok polityczne emocje, a nawet nakłaniał tzw. „liderów opinii publicznej” do głoszenia, że był to jednostkowy przypadek, a nie reguła.
Ktokolwiek z zacięciem marketingowym myśli teraz to samo: to się nie sprzeda. Lepsza, bardziej medialna jest kampania nienawiści. Nawet sam tytuł brzmi elektryzująco. A jeśli dodać, że prezes PiS został osłonięty (prawie robi tu wielką różnicę) przez swojego działacza własną piersią, to już w ogóle brzmi wzniośle.
Na barykady, jest wspólny wróg. Kto? – pytają tylko kompletnie niezorientowani. Wystarczyło posłuchać przemówienia prezesa. Przecież wiadomo, że kampania nienawiści rozpoczęła się od moherowych beretów Tuska i nagonki mediów. Cokolwiek teraz powiedzą, to będzie to jej kontynuacja.
Okazuje się, że wataha zostanie wyrżnięta, a krytykować już nikogo nie wolno ponieważ to nawoływanie do morderstw. Kto by sobie zawracał głowę pochodniami, to było dawno. Kto by patrzył na demonstracje, przecież im przewodniczy krzyż, więc jest jak najbardziej po chrześcijańsku. Aż w końcu zginął człowiek.
Za to politycy PO mówią, żeby nie działać na emocje, co dowodzi, że albo nie znają się na manipulacji politycznej, albo znają się aż za dobrze. Nawet dziecko, które w kwietniu (katastrofa) i lipcu (wybory) raz włączyło telewizor wie, kto na tym zyska, a kto straci.
Okrutnie jest traktować życie człowieka jak przedmiot, na którym można coś ugrać. Wywoływać zamęt tylko po to, aby zdobyć władzę. Ciśnie się na usta określenie obecne parę miesięcy temu w mediach o nekrofilii politycznej.
Co innego jest działać pod wpływem chwili, a co innego płynąć na fali, kalkulować na zimno, czy nastroje się utrzymają do kolejnych wyborów i jak je podsycić. To pierwsze jest dość prawdopodobne.
Nie ważne jakim kosztem, w jaki sposób, przecież wyborcom nie chce się zajrzeć do gazety, włączyć telewizora i zastanowić chwilę nad rzeczywistością szerszą niż mury własnego mieszkania. Wystarczy im tylko to, co przeczytają w „Fakcie” kupionym bo news był. Parę pikantnych wypowiedzi, kropla współczucia i gotowe. Recepta na sukces.
Wszystko to jest jeszcze bardziej obrzydliwe ze względu na świętoszkowatą maskę oburzenia, chowanie się za moralnością i bijącą po oczach hipokryzję. Skąd tacy ludzie biorą się w polityce? Ktoś ich tam wybrał. Nie zapytam kto, bo boję się otrzymać odpowiedź.
Redakcja strony