Pojęcie „innowacji” istnieje także w językoznawstwie – to nowa forma językowa. Gdy taka innowacja przechodzi do normy, staje się zaakceptowaną zmianą. Jeśli nie – jest błędem językowym – mówił językoznawca prof. Jerzy Bralczyk podczas konferencji o innowacjach.
Prof. Jerzy Bralczyk, językoznawca z Uniwersytetu Warszawskiego i Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej podczas swojego wystąpienia na konferencji „Innowacyjnie, czyli jak?” przyznał, że pojęcie „innowacji” istnieje nie tylko w gospodarce, ale również w językoznawstwie, gdzie oznacza nową formę językową. Ale dana forma językowa nie może być innowacją wiecznie. „Gdy innowacja przechodzi do normy, to jest zaakceptowaną zmianą. Ale kiedy nie przejdzie – jest wtedy błędem językowym. (…) Innowacja jest pewnym etapem, jest poczwarką, z której później może wylęgnąć się motyl” – zaznaczał.
„Innowacja pojawia się najczęściej, jako pewien rodzaj reakcji na coś – zwykle jako reakcja na jakiś brak i wynika z pewnej potrzeby – np. gdy brak jest jakiegoś pojęcia, jakiegoś słowa, a pojawia się nowa rzecz” – tłumaczył językoznawca i wyjaśnił, że wtedy innowację nazywa się uzupełniającą. Dodał, że w języku pojawiają się także inne innowacje – które na nowo nazywają coś, co było już nazwane. Mogą to być np. pewne neologizmy poetyckie – np. u Bolesława Leśmiana – które pokazują, że język nie wyraził do tej pory tego, co poeta chciał przekazać.
Bralczyk wyjaśniał, że innowacjami są także zmiany semantyczne, a także zapożyczenia. Poza tym niektóre innowacje wynikają z potrzeby skrócenia – dlatego zamiast „policja drogowa” mówi się „drogówka”, a zamiast mówić „pracownik budowlany” używa się słowa „budowlaniec”.
Innymi innowacjami językowymi są te regulujące. Bralczyk podał przykład, że w bierniku takich słów jak „tamta”, „moja” czy „która” pojawia się na końcu litera „ą”, a więc mówi się: „tamtą”, „moją”, „którą”. Analogicznie próbuje się też tworzyć biernik od słowa „ta” i mówić „tą” – np. „tą książkę”. „Ta innowacja jakoś nie może się przyjąć, ciągle uważana jest za błąd” – podsumował Bralczyk.
Innowacjami, które również niechętnie są przyjmowane są te, które prowadzą do nadmiaru w języku. Prelegent podał przykład słowa „shop”, które się nie przyjęło, bo w języku mieliśmy już słowo „sklep”. Bralczyk zwrócił uwagę, że ta innowacja była dla Polaków zbędna, chociaż już np. słowo „market” nam się przydało.
„Jedną z najbardziej niebezpiecznych innowacji, które obserwuję, jest pozbawianie polskich liter ogonków, kreseczek” – stwierdził językoznawca. Dziwił się, jak można uznawać, że wszystko jest w porządku, jeśli zamiast „miłość” napisze się „milosc”, a zamiast „łoś” – „los”. Zaznaczył, że to są innowacje upraszczające.
„Natomiast bardzo ciekawą innowacją w systemie komunikacyjnym wynikającą z nowych technologii są emotikonki, które z przyjemnością obserwuję, bo większość z nich pokazuje sympatyczny stosunek do człowieka. Więcej jest tam uśmieszków niż wyrazów agresji. I to mnie cieszy” – powiedział. Przyznał, że sam emotikonek nie umieszcza w swoich tekstach, ale chętnie je otrzymuje w korespondencji mailowej. „Tylko czekam, kiedy w oficjalnych pismach będą pojawiać się emotikonki – aby ocieplić wizerunek urzędników” – żartował.
Badacz języka w swoim wystąpieniu zwracał też uwagę na to, jak może zmieniać się znaczenie słowa „innowacyjność”. „Innowacyjność pojmowana jest jako potrzebny sposób myślenia, a potrzebny sposób myślenia staje się wartością” – zwrócił uwagę i stwierdził, że wartości dosyć łatwo stają się słowami-kluczami, a nawet – co gorsza – słowami-wytrychami. Odrywają się od cech, które możemy zidentyfikować i stają się pustymi hasłami.
Prof. Bralczyk zaznaczał, że w historii sporo już było takich pojęć. Na transparenty trafiały już np. takie słowa jak „równość”, „postęp”, „pokój”, „sprawiedliwość”, choć nie bardzo było wiadomo, co one miały oznaczać. „Nazwy wartości stają się nazwami zinstytucjonalizowanymi i obowiązującymi” – zwracał uwagę i przyznał, że również słowo „innowacyjność” dobrze czuje się w nazwach i teksach oficjalnych. Nie jest już czymś wyjątkowym, ale staje się koniecznością. Zdaniem Bralczyka to słowo konieczne np. we wniosku o finansowanie. „Jak to słowo się (we wniosku – PAP) pojawi, to już jest wszystko w porządku” – żartował naukowiec.
Bralczyk przyznał, że trzeba uważa, żeby również słowo „innowacyjność” nie stało się pustym hasłem. „A słowo może kwitnąć, kiedy ma dobre desygnaty” – zaznaczył prelegent. Według niego badacza innowacyjność będzie miała dobre podłoże, jeśli będzie istnieć odpowiednia baza technologiczna i prawidłowe warunki do jej rozwoju.
Podczas konferencji pt. „Innowacyjnie, czyli jak?” organizowanej przez Ośrodek Przetwarzania Informacji – Państwowy Instytut Badawczy (OPI- PIB), 10 grudnia w Warszawie podsumowano Program Innowacyjna Gospodarka 2007-2013. OPI-PIB, który był jedną z instytucji wdrażających PO IG (zajmował się m.in. projektami wdrożeniowymi, związanymi z ochroną własności intelektualnej, a także dotyczącymi prognozowania przyszłościowych kierunków badań). W ramach tych działań podpisano 391 umów, których wartość dofinansowania wyniosła ponad miliard zł.
Redakcja strony