Dr Konrad Maj: technologia coraz bardziej stresuje ludzi

Coraz więcej osób dotyka tzw. technostres. Ma on różne aspekty – od natłoku straszących informacji, przez presję posiadania najnowszych gadżetów, społeczną izolację i cyfrowe wykluczenie, po lęk o przyszłość. Raczej będzie coraz gorzej – mówi w rozmowie z PAP dr Konrad Maj z Uniwersytetu SWPS.

Dr Konrad Maj jest kierownikiem Centrum Innowacji Społecznych i Technologicznych HumanTech i adiunktem w Katedrze Psychologii Społecznej na Wydziale Psychologii w Warszawie Uniwersytetu SPWS. Interesują go przede wszystkim zagadnienia związane z nowymi technologiami, m.in. sztuczną inteligencją i metawersum, w tym ich wpływem na procesy społeczne i psychologiczne. W pracy badawczej zajmuje się interakcjami ludzi i robotów.

Polska Agencja Prasowa: Technologia rozwija się coraz szybciej. Czy według Pana, pod względem dobrostanu psychicznego, ludziom dzięki niej żyje się coraz lepiej – czy na tym tracą?

Dr Konrad Maj: Nie sposób tego tak jednoznacznie ocenić. Wiele już powiedziano na przykład o zgubnym wpływie smartfonów. Ale dają one nam przecież stały dostęp do internetu, wiele rzeczy możemy sprawdzić i wiele spraw możemy załatwić przez jedno kliknięcie. Może też stale dokumentowanie nasze życie robiąc zdjęcia czy nagrywając filmiki. Niestety jednak atrakcyjność tych urządzeń to dla wielu pułapka. Po telefon sięgamy średnio co sześć minut, przeciętny Polak spędza w telefonie ok. sześciu godzin dziennie i ta liczba stale rośnie. Przez to, że w jednym miejscu jest dostęp do tylu informacji i funkcji nie potrafimy się bez niego obejść. Można powiedzieć, że tracimy przez to jedną trzecią ze swojego życia. A do tego taki smartfon jest symbolem statusu, daje „dostęp do świata”, jednak płacimy za to własnym czasem. Cały czas czekamy na kolejne wcielenia różnych produktów – lepszy telefon, lepszy telewizor czy samochód, i nawet się nie zastanawiamy, czy będą nam one potrzebne.

PAP: No właśnie. Dawniej kupowało się jeden telewizor co kilka lat, potem komputer, a dzisiaj trzeba aktualizować telewizor, komputery, telefony, smartwatche, gogle VR… Ciężko nadążyć.

K.M: Dotyczy to szczególnie młodych ludzi, którzy mają tendencję do porównań z innymi i często swoją samoocenę opierają na tym, co nowego posiadają, czy są na czasie, czy mogą się czymś pochwalić. To wszystko kosztuje, więc część takich osób się nawet zadłuża. Przy tym takie nowości cieszą krótko, bo za chwilę ktoś inny będzie miał coś nowszego, droższego. Taka rywalizacja jest wypalająca. Zresztą zwykle najnowsze modele różnych urządzeń wcale nie są potrzebne. Mogą mieć mnóstwo opcji, których właściciel wcale nie wykorzysta. Na przykład w przypadku telewizorów 90 proc. użytkowników wykorzystuje stale jedynie podstawowe jego funkcje. Takie kupowanie nowinek to dla niektórych również sposób na podniesienie poczucia własnej wartości. Część osób traktuje salony RTV trochę jak gabinet psychoterapeutyczny – kiedy się źle czują, kupują nową rzecz. To bardzo łatwe, a marketing mocno do zakupów zachęca. Jednak na dłuższą metę to nie jest rozwiązanie.

Bo założenie, że technologia nas uszczęśliwi jest zgubne, fałszywe. To tzw. technologiczny solucjonizm, o którym w swojej książce pisał Evgeny Morozov, naukowiec i pisarz mieszkający w USA, a pochodzący z Białorusi. Jego zdaniem mamy przesadną wiarę w to, że na każdy problem można znaleźć technologiczne rozwiązanie. Przez to mamy jej przeładowanie.

PAP: Otoczenie się gadżetami sprzyja chyba kolejnemu problemowi – natłokowi informacji.

K.M: Rzeczywiście. Mówimy o przeładowaniu informacyjnym, analogicznie do terminu „przeładowanie urbanistyczne”, które w latach 70. sformułował Stanley Milgram. Teraz to co innego jest traktowane jako główne źródło obciążenia ludzkiej psychiki.

Jesteśmy przeładowani informacjami i elektronicznymi bodźcami. Dawniej to ludzie szukali informacji, a dzisiaj jest odwrotnie – to informacja szuka ludzi. Coraz mniej oglądamy telewizję, ale co z tego – przenieśliśmy się na mały ekran na telefonie. Informacje na potrzeby mobilne są skondensowane, skrócone i celowo ubarwiane aby przyciągnąć i utrzymać naszą uwagę.

Smartfon stał się dla wielu osób synonimem różnych spraw do załatwienia i obowiązków. Odwraca przez to naszą uwagę – nawet, jeśli jest wyłączony. Według badań sprawdzamy go średnio co sześć minut, a do tego nieustannie wysyła różne alerty. Mamy ciągle rozproszoną uwagę, a to nie może mieć dobrych konsekwencji. Dobrze pokazał to pewien prosty eksperyment. Grupę ochotników poproszono o wykonanie pewnego zadania intelektualnego. Cześć osób miała działający telefon w kieszeni, część miała przy sobie telefon wyłączony, a część zostawiła go w innym pokoju. Okazało się, że grupa pracujące bez telefonu przy sobie miała najlepsze wyniki.

Nasz mózg potrzebuje zatem skupienia, zagłębienia się w jakąś sprawę, operowania na głębszym poziomie. Potrzebujemy też głębszych rozmów, a także innych, naturalnych dla nas aktywności – rożnych form ruchu, tańca czy śpiewu. Karmimy się jednak aktywnościami, które nie są dla nas naturalne, dlatego jesteśmy zmęczeni. Zapominamy o zdrowych sposobach relaksu, np. zamiast zadbać o kontakt z naturą, przeglądamy fotki czy inne treści.

PAP: A materiały w internecie mają różną jakość. Jak duże to ma znaczenie?

K.M: Dzisiaj prawie wszyscy stali się w pewnym sensie twórcami, publikując różne rzeczy w internecie. I każdy w ten czy inny sposób walczy o odbiorców. Z tego powodu porównujemy się z innymi, patrząc, kto ma lepiej, a kto gorzej. To może rodzić silny stres, smutek, rozdrażnienie. Ponadto różne serwisy walczą o widzów i czytelników, często przyciągając ich za pomocą strachu. To oznacza, że więcej się boimy. Do tego dochodzi problem fake-newsów, które często budzą sensację. Z pomocą SI można dzisiaj wygenerować niemal wszystko i często trudno jest zweryfikować daną informację. W internecie powstaje zatem silnie stresogenne środowisko. Próbujemy sobie z tym jakoś radzić – wiele osób odrzuca media społecznościowe, ale potem często do nich wraca, bo brakuje im dostępu do wartościowych ważnych informacji, które tam również można znaleźć. Również ze względów zawodowych czy promocyjnych nie możemy się obejść platform społecznościowych. Tkwimy zatem w pewnego rodzaju pułapce.

PAP: Obsługi cyfrowych urządzeń trzeba się nauczyć. Nie każdy chce się tego podjąć, nie każdy również czuje się na siłach, co może dotyczyć szczególnie osób starszych. Takie wykluczenie też może rodzić stres?

K.M: Zdecydowanie. To jest druga strona medalu. Jedni mają za dużo kontaktu z technologią, inni właśnie czują się z niej zupełnie wykluczeni. Często jest to związane z wiekiem, ponieważ coraz więcej rozwiązań jest adresowana do ludzi młodych i starsze osoby czasami za tym nie nadążają. Mogą w związku z tym odczuwać pewien niepokój. Mogą mieć przekonanie, że za mało potrafią, że są za starzy. Bycie ciągle online jest dla nas destrukcyjne, ale bycie poza cyfrowym światem również. I ten dylemat też stanowi dla nas obciążenie.

PAP: Duża popularność w sieci może towarzyszyć realnej samotności, prawda?

K.M: Ludzie często stawiają na ilość i kolekcjonują wirtualne znajomości, bo to wskazuje na ich popularność. Niektórych obserwują tysiące, a nawet miliony ludzi. Jednak wymieniając cyfrowo informacje z ludźmi mamy tylko fałszywe poczucie kontaktu. Wydaje nam się, że wiemy, co się u kogoś dzieje i to wystarczy. Jednak nawet 100 kontaktów dziennie nie zastąpi jednego pogłębionego. Komunikacja skrótowa, pełna emotikonek i asynchroniczna, gdy coś do kogoś piszemy, a uzyskujemy odpowiedź po jakimś czasie to nie jest wysokiej jakości kontakt.

Badania pokazują, że w czasie spotkań na żywo w organizmie człowieka wydziela się wiele hormonów, czego brakuje nawet w czasie rozmów wideo. Powiedziałbym, że wciąż nie jesteśmy przygotowani do życia w świecie tak pełnym techniki. Kłopot polega też na tym, że zwykle nie jesteśmy tego świadomi. Widać to na co dzień, gdy prawie każdą wolną chwilę ludzie spędzają z telefonem w dłoni, czy to w kolejce w sklepie, czy w toalecie albo w poczekalni. A do tego różne ekrany coraz częściej zastępują ludzi – np. w sklepach czy na lotniskach. Świat zmierza w kierunku bezkontaktowości. Zaczyna nam brakować emocjonalnych połączeń z innymi ludźmi, a jesteśmy istotami społecznymi i emocjonalnymi. Bez realnych kontaktów społecznych, nie da się zbudować więzi, a bez tego nie da zachować psychicznego zdrowia.

To wszystko może mieć swój udział w przykrych statystykach dotyczących samobójstw młodych osób. W 2022 roku doszło do ponad 2 tysięcy aktów samobójczych wśród młodzieży. To sześć razy więcej niż 10 lat temu. Młodzi nie uczą się zdrowej komunikacji; nie wiedzą, jak sięgnąć po pomoc w razie spiętrzenia problemów. Jednocześnie social media, filmy czy gry dają tylko chwilowe pozytywne odczucia, więc korzystający z nich człowiek czuje się zagubiony. Oprócz korzyści, które wnosi technika, bardzo często stwarza ona swoistą barierę w stosunku do drugiego człowieka.

PAP: Co jeszcze grozi ludzkiej psychice w związku z zanurzeniem w świecie techniki?

K.M: Już w latach 80-tych Alvin Toffler mówił o szoku przyszłości – stresie wywołanym strachem o to, jak technologia zacznie zmieniać świat. To szczególnie dotyczy naszych czasów. Ludzie obecnie w czasach silnego rozwoju sztucznej inteligencji zastanawiają się na przykład, czy kiedy skończą studia ich zawód nie zniknie, czego powinni się uczyć, w co inwestować, czy będą mieć pracę, czy mogą zakładać rodzinę. To wywołuje napięcie. Czy mamy po prostu czekać – czy coś robić, aby się przygotować? Trudno cokolwiek przewidzieć. Żyjemy w czasie wielkiej niepewności.

PAP: Jak widzi Pan w tym kontekście przyszłość? Jest Pan optymistycznie nastawiony czy wręcz przeciwnie?

K.M: Określiłbym siebie jako umiarkowanego pesymistę. Po pierwsze dlatego, że niespecjalnie widzimy drogę odwrotu od ram technologicznych świata, w którym operujemy. Mimo, że możemy sobie uświadomić pewne sprawy, mimo, że powstają ruchy wolne od mediów społecznościowych, mimo, że są ludzie niemający telewizora czy szukający wytchnienia na łonie natury – to jednak większość nie ma tego typu świadomości. Mało tego: nie mamy czasu na refleksję, gdy technologia nas fascynuje i wciąż coś nam obiecuje. A to wszystko dlatego, że fascynuje nas myśl i kreatywność ludzka.

Niestety jednak za rzadko mówi się o negatywnych konsekwencjach postępu technologicznego. Promowane są wszelkie innowacje i na nie są dostępne ogromne fundusze. Nie uczy się o zagrożeniach nie tylko w szkołach, ale i również decydenci nie czytają tego co mówią naukowcy czy publicyści tacy jak np. Ronald Wright, Francis Fukuyama czy Juwal Noach Harari. Dlatego cieszę się, że mogliśmy o tym porozmawiać (PAP).

Marek Matacz

mat/ zan/

Pin It

Komentowanie zakończone.