Polacy coraz bardziej interesują się polityką; ma to związek ze wzrostem poziomu edukacji, bogaceniem się i starzeniem społeczeństwa – powiedział PAP dr hab. Jarosław Flis, socjolog z UJ. Mimo to trudno przewidzieć, czy poziom frekwencji w wyborach samorządowych zbliży się do frekwencji wyborów parlamentarnych – dodał.
Socjolodzy nie ukrywają zaciekawienia poziomem frekwencji, jaki zostanie odnotowany w zbliżających się wyborach samorządowych. Jarosław Flis, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego wspomniał w rozmowie z PAP, że do 2015 r. ludzie mieszkający w małych gminach dwukrotnie bardziej interesowali się wyborami samorządowymi niż mieszkańcy dużych miast. W gminie Paradyż (gmina wiejska w woj. łódzkim) w 2006 r. frekwencja wynosiła 76 proc. Jednak podczas kolejnych wyborów parlamentarnych spadała do 50 proc.
Socjolog przypomniał, że w 2018 r. w wyborach samorządowych został ustanowiony nowy rekord frekwencji w gminach wiejskich (56 proc.). W miastach głosowało już wyraźnie więcej ludzi (wzrost z 48 proc. do 54 proc.). Natomiast największy wzrost odnotowano w miastach-powiatach – z 41 proc. na 55 proc. Frekwencja nie dobiła do wcześniejszych wyborów sejmowych, choć niewiele brakowało (np. w Warszawie 66 proc. i Gdańsku 61 proc.).
Zwrócił też uwagę, że w 2019 r. i 2023 r. frekwencja w wyborach parlamentarnych zdecydowanie podskoczyła (z 51 proc. w 2015 r. do odpowiednio 62 proc. i 74 proc.). Według niego wszystkie te dane potwierdzają, że trudno cokolwiek prognozować w temacie frekwencji podczas zbliżających się wyborów samorządowych. Jedno, co socjolodzy zauważają bardzo wyraźnie, to wzrost zainteresowania Polaków polityką w ogóle – dodał.
„Coraz bardziej interesujemy się polityką i coraz bardziej jesteśmy zaangażowani w sferze publicznej. Można przypuszczać, że coraz więcej osób czuje się ważnych. Coraz więcej było przypadków, że w wyniku wyborów doszło do jakiejś istotnej zmiany, więc ludzie mogą czuć, że ich pojedynczy głos naprawdę ma znaczenie. Społeczeństwo się edukuje, bogaci i starzeje, a to są czynniki wpływające na chęć udziału w wyborach” – stwierdził Jarosław Flis.
Socjolog ocenił, że frekwencja w różnych miejscach będzie wyglądała inaczej i będzie też mocno uzależniona od siły konkurencji: „Frekwencja bywa też lokalnie zmienna w zależności od układów i siły rywalizacji. Jak za dobrze działa wójt i nie ma konkurenta, to od razu się to odbija w postaci niskiej frekwencji. Jak nie ma rywalizacji, to część ludzi rezygnuje, bo z góry wiadomo, jaki będzie wynik wyborów”.
Dodał też: „Nie wiem, jaka będzie frekwencja w najbliższych wyborach samorządowych. Pewnie będzie większa niż w 2018 r. (49 proc.), ale byłbym bardzo zaskoczony, gdyby była wyższa niż jesienią 2023 r. (74 proc.). Ale może być też tak, że w gminach wiejskich będzie wyższa, a w dużych miastach będzie niższa. Może wszystko wróci do starego wzoru”.
Naukowiec przypomniał też kilka prostych reguł, które uzasadniają mniejsze zaangażowanie w wybory samorządowe mieszkańców dużych miast i większe zaangażowanie wyborców małych miejscowości.
„Zakorzenienie ma wpływ na chęć udziału w wyborach. Mieszkańcom napływowym w dużych miastach dużo więcej czasu zajmuje wyrobienie emocjonalnego przywiązania z miejscem zamieszkania i poczucie, że dobrze jest mieć wpływ na rozwój lokalnych spraw. Dużo trudniej jest im też spotkać radnego, który w małej gminie często jest sąsiadem” – uzasadniał Flis. Dodał, że w dużych miastach wybory samorządowe nie budzą dużych emocji, bo wynik jest dość przewidywalny.
Nie bez znaczenia, zdaniem socjologa, są też migracje. „Z jednej strony mamy do czynienia z migracją ze wsi do miast, ale z drugiej miasta się rozlewają i ich mieszkańcy często kupują domy w gminach wiejskich pod miastem. To sprzyja niskiemu zaangażowaniu w wybory, bo silne więzi budują raczej ze społecznością miejsca, w którym pracują” – zauważył Flis. Zwrócił przy tym uwagę, że w mediach głównego nurtu rzadziej się mówi o wyborach samorządowych, a to też buduje wrażenie, że są mniej ważne.
„Na tym tle trzeba podkreślić rolę mediów społecznościowych” – stwierdził Flis. „Pomagają one nie tylko w zdobywaniu rozpoznawalności, ale też w budowaniu grupy nacisku, żeby załatwić jakąś lokalną sprawę. Dużo łatwiej się dzięki temu komunikować i dostrzec, że sporej grupie zależy na tym samym, więc warto pójść na wybory” – uzasadniał socjolog.
Kolejnym elementem, podkreślanym przez naukowca, są mocne struktury partyjne w różnych częściach Polski, które – jego zdaniem – mają niebagatelny wpływ na to, czy ludzie pójdą głosować.
„Partie też się nauczyły ‘jak to się robi’. Zbudowały swoje struktury, mają pieniądze na produkcję banerów z drogiego, niezniszczalnego materiału. Odwiedziłem ostatnio małą miejscowość pod Krakowem i na każdym płocie wisiały trzy plakaty. Odniosłem wrażenie, że na jednego mieszkańca przypada jeden plakat. Zupełnie odwrotnie jest w samym Krakowie” – zauważył Flis.
Pytany, czy młodzi wyborcy pójdą tłumnie głosować, odpowiedział: „Jak im się spodobało po jesiennych wyborach, to pójdą głosować. Wiadomo, że odpada już motyw złości i potrzeba zmiany, ale może im się spodobało współtworzenie demokracji. To będzie bardzo ciekawe, bo w tych wyborach będzie duża grupa nowych głosujących. Zobaczymy, na ile rzeczywiście poszczególni kandydaci na burmistrzów odrobili lekcję i nauczyli się docierać do takich grup”.
W podobny sposób – jego zdaniem – zachowają się kobiety.
Zdaniem Flisa ciekawe jest to, na ile kobiety uznają, że najważniejsze zostało załatwione podczas wyborów parlamentarnych, więc teraz można sobie odpocząć od aktywności obywatelskiej.(PAP)
Nauka w Polsce, Urszula Kaczorowska
uka/ bar/ amac/
Redakcja strony