Wbrew obiegowym upraszczającym opiniom, które pojawiają się w przestrzeni medialnej, wbrew stwierdzeniom typu „nazwy żeńskie wymyśliły feministki” czy „nazwy żeńskie zadają gwałt językowi” i wielu innym podobnym – językoznawcze badania naukowe przekonują, że feminatywy w polszczyźnie były obecne od stuleci. I to konstatacja w nauce nienowa – stwierdza prof. Agnieszka Małocha.
Znamy je już z najdawniejszych źródeł, np. z Dykcjonarza Jana Murmeliusza z 1526 r. (Dictionarius Ioannis Murmellii variarum rerum), w którym odnotowano kilkanaście nazw żeńskich typu: składaczka (w znaczeniu ‘poetka’), sádowniczká, szwaczká, tkaczká, włodárká. Znamy też feminatywy z historycznych słowników, choćby Słownika Samuela Lindego (1807-1814), Słownika wileńskiego (1861) czy Słownika warszawskiego (1900-1927). To fascynujące zasoby nazw feminatywnych. Podobnie jak XIX-wieczne i z początku XX w. teksty prasowe, stare kalendarze, dokumenty urzędowe, szkolne, druki ulotne i wiele innych.
„We wrocławskiej Pracowni Badań nad Słowotwórstwem Nazw Żeńskich od lat gromadzimy użycia historycznych i oczywiście współczesnych feminatywów” – mówi w rozmowie z PAP prof. Agnieszka Małocha, kierowniczka pracowni funkcjonującej w Instytucie Filologii Polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim.
Jak dodaje, feminatywy stawały się także przedmiotem opisu dawnych gramatykarzy, np. Józefa Muczkowskiego (1825), Henryka Sucheckiego (1863) czy Antoniego Małeckiego (1910). Były i są bowiem naturalną, zgodną z systemem częścią języka. „I w tym sensie można powiedzieć, że niemal każda dyskutowana współcześnie nazwa żeńska jest systemowo poprawna. Tyle że w zwyczaju społecznym nie każda jest lubiana, akceptowana” – zaznacza badaczka.
Przyczyn takiego stanu rzeczy – jej zdaniem – jest wiele. „Często są to względy skojarzeniowe, subiektywne – wymienia. – Często też, czego dowodzą badania, można zauważyć, że feminatywy należą do takiej kategorii słowotwórczej, której twory są wyjątkowo mocno, wyraźnie i wielostronnie uwikłane w pajęczynę różnych, zmiennych zależności polityczno-kulturowych. Metafora pajęczyny wydaje się trafna ze względu na to, że od ponad 120 lat trwa proces uwalniania się nazw żeńskich z sieci rozmaitych uwikłań pozajęzykowych: emancypacyjnych, socrealistycznych, feministycznych”.
Nasilenie działania danego trendu czy ideologii każdorazowo bezpośrednio wpływa na rozwój nowego słownictwa feminatywnego, przynosi kolejne innowacje językowe i odświeża zasoby słowotwórcze w zakresie nazywania kobiet.
„Proces ten przebiega sinusoidalnie. Pokazuję to w swej książce ‘Feminatywum w uwikłaniach językowo-kulturowych’ – mówi językoznawczyni. – Sądzę, że pora uwolnić nazwy żeńskie z owych zależności ideologicznych i wprowadzać je do komunikacji jako nienacechowane, ważne i fundamentalnie potrzebne znaki językowe”.
„Oczywiście – dodaje – proces ten powinien przebiegać demokratycznie, czyli nie na siłę, lecz zależnie od potrzeb danej osoby, jej świadomości, wrażliwości językowej i sytuacji komunikacyjnej. Nie wszyscy bowiem feminatywa akceptują i mają do tego oczywiście prawo, szczęśliwie jednak polszczyzna jako język fleksyjny dysponuje wieloma możliwościami wprowadzania do tekstu informacji rodzajowej”.
Jak przypomina prof. Małocha, ostatnie 30-lecie obfitowało w niezwykle istotne i znaczące wydarzenia historyczne, nowe idee, obyczaje; pojawiła się komunikacja internetowa. Wszystko to wpłynęło na niebywałą, nieznaną dotąd polszczyźnie, produktywność systemu leksykalnego i słowotwórczego języka. Badacze i badaczki języka są na ten temat zgodni.
Obserwacja polszczyzny dowodzi, że również feminatywów gwałtownie przybywa. Nie tylko wracają do użycia nazwy dawne, choć często w zmodyfikowanym znaczeniu (np. adwokatka, ministerka, prezydentka), lecz także tworzone są liczne nowe formy, nierzadko będące zapożyczeniami anglojęzycznymi. Funkcjonują one jako hybrydy z rodzimym przyrostkiem feminatywnym „-ka”.
Powstał cały ogrom nazw związanych z przestrzenią wirtualną, czyli np.: hakerka, hejterka, influencerka, instagramerka, podcasterka, researcherka, streamerka, tiktokerka, webmasterka, wikipedystka, vlogerka, youtuberka. Równie szybko tworzone są feminatywy związane z nową aktywnością zawodową kobiet, np. tą związaną z branżą modową. Mamy więc m.in.: bodypainterkę, brafitterkę (niegdyś gorseciarkę), fashionistkę, hairstylistkę, piercerkę, tipserkę.
Wiele nowych nazw dotyczy także kobiet pracujących w branży muzycznej, a więc np. rockmenka, songwriterka itd.
„Pojawiają się one lawinowo i – co ciekawe – nie wywołują wielkich sporów normatywnych, stają się akceptowanymi jednostkami języka, przeźroczystymi stylistycznie – zaznacza specjalistka z UWr. – W dyskusjach nad ich poprawnością nie słychać wielu zarzutów, że są zapożyczeniami, które mogą niekiedy być trudne w pisowni czy wymowie, zwłaszcza dla osób, które nie uczyły się języka angielskiego. Osadzają się one w polszczyźnie w sposób modelowy, zgodny z systemem języka polskiego, poprzez dołączenie rodzimego przyrostka. Pełnią ważną funkcję nominacyjną (nazywającą), wypełniają bowiem luki semantyczno-leksykalne w zakresie nazewnictwa kobiet”.
„Powrót nazw żeńskich do polszczyzny ogólnej szczęśliwie trwa” – podsumowuje rozmówczyni PAP.
8 marca br. Uniwersytet Wrocławski zaproponował zainteresowanym akademiczkom i wszystkim zatrudnionym w uczelni pracowniczkom używanie feminatywów w odniesieniu do nazw stanowisk oraz funkcji. Na prośbę zainteresowanej mogą one pojawić się one na stronie www Uniwersytetu (stanowiska i funkcje), w stopce mailowej czy też na formalnych dokumentach kadrowych. Zmiany nie dotyczą systemu USOS, ponieważ jest on zarządzany przez instytucje zewnętrzne.(PAP)
Nauka w Polsce, Katarzyna Czechowicz
kap/ bar/
Redakcja strony