Socjolog: dręczenie szkolne jest dla agresora środkiem, a nie celem

Celem dręczenia szkolnego, bullyingu, nie jest zadanie ofierze cierpienia, ale uzyskanie kontroli nad grupą. Świadkowie, którym to nie odpowiada, mogą łatwiej pokonać agresora, jeśli wyjdą z pułapki milczenia – mówi PAP socjolog dr Agata Komendant-Brodowska.

„Dręczenie szkolne to zjawisko dosyć powszechne. Aż 9 proc. uczniów w Polsce – a więc prawie co dziesiąta osoba – deklaruje, że wielokrotnie doświadczyła różnorodnych form przemocy ze strony swoich rówieśników” – zaznacza w rozmowie z PAP dr Agata Komendant-Brodowska z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Badaczka otrzymała nagrodę Prezesa Rady Ministrów za rozprawę doktorską „Grupowe uwarunkowania przemocy szkolnej”. Socjolog była też współautorką ogólnopolskich badań na temat przemocy w programie „Szkoła bez przemocy”.

Badaczka wymienia, że przemoc może przybierać różne formy: uczeń może być wyśmiewany, okradany, bity, może go spotykać ostracyzm wśród rówieśników lub może go spotykać przemoc cyfrowa (np. prześladowanie na portalach społecznościowych). „Dręczenie to przemoc długotrwała, dla której charakterystyczna jest dysproporcja sił między stroną agresywną a ofiarą” – mówi Komendant-Brodowska. Dodaje, że zjawisko to występuje zarówno wśród dziewczynek, jak i wśród chłopców.

KOZIOŁ OFIARNY

„W Polsce ofiarami przemocy są zwykle osoby, które mają mniej przyjaciół, gorzej się uczą, są relatywnie uboższe i których rodzice rzadko miewają kontakty ze szkołą. Agresor wybierając taką osobę na ofiarę minimalizuje ryzyko reakcji otoczenia: przyjaciół, rodziców, nauczycieli” – przyznaje badaczka.

Opowiada jednak, że nie we wszystkich grupach dręczenie się pojawia. „Szkodliwym mitem jest to, że każda klasa potrzebuje kozła ofiarnego. To kompletna bzdura. W 20-40 proc. klas dręczenie nie występuje” – oznajmia rozmówczyni PAP. Przyznaje, że dzieci zawsze ustalać będą ustalać hierarchię w grupie, ale przemoc wcale nie jest do tego niezbędnym elementem.

BULLY SZUKA POKLASKU

Agata Komendant-Brodowska zaznacza, że dręczenie szkolne ma grupowy charakter. „Wszyscy w grupie o dręczeniu wiedzą i nie jest to przypadkowe” – mówi. Podaje przykład uczennicy, która chciałaby, żeby się z nią w klasie liczono. „Dziewczyna ta wybiera sobie ofiarę i zaczyna ją wyśmiewać. Śmieje się ze starych butów albo niemodnego ubrania. Przez to tworzy w klasie taką sytuację, że inne osoby zaczną się zastanawiać, w co się ubierają, bojąc się, co ta dręczycielka powie” – przedstawia badaczka. Wyjaśnia, że stosując przemoc, dręczycielka „ustawia” sobie grupę i dąży do dominacji. „Tej osobie nie chodzi o to, żeby wszyscy ją lubili, tylko żeby wszyscy się z nią liczyli. Dręczenie jest tylko środkiem do celu. A celem jest kontrola nad grupą. Dlatego ważne jest to, żeby wszyscy to dręczenie widzieli” – mówi naukowiec.

Wyjaśnia, że świadkowie są widzami, dla których odbywa się spektakl. „Dlatego ich reakcja jest dla dręczyciela absolutnie kluczowa. To, jak oni zareagują, może sprawić, że osoba się z danego zachowania wycofa. Bo dręczyciele nie są sadystami, których trzeba usunąć ze szkoły i umieścić w innym ośrodku” – mówi. Dodaje, że agresorami są zwykli uczniowie, którzy początkowo tylko testują pewne mechanizmy. Jeśli ich zachowania osiągną pożądany cel – będą je powtarzać. A jeśli spotkają się z oporem grupy, zaprzestaną przemocy, widząc, że nie tędy droga.

MILCZĄCA PUŁAPKA

„Jednak z badań wynika, że zdecydowana większość świadków przemocy nie robi nic. Można by myśleć, że to znieczulica, że problem leży w tych niereagujących dzieciach. Ale z badań wynika coś innego: zdecydowanej większości dzieci, które są świadkami dręczenia, bardzo ta sytuacja przeszkadza i chciałyby, żeby przemoc się skończyła” – opowiada.

Komendant-Brodowska postanowiła zbadać, jakie zjawiska grupowe blokują świadków, którzy chcieliby zareagować. Do analizy tego zjawiska użyła teorii gier. „Teoria gier zajmuje się takimi sytuacjami, gdzie racjonalni gracze wchodzą w kontakt, a wynik tego kontaktu nie zależy od jednej osoby tylko od tego, co zrobią wszyscy. Każdy z graczy zastanawia się więc, jak się zachować w stosunku do innych. Ważne jest to, co jest między nimi, a nie to, co jest w nich” – opowiada badaczka.

Wyjaśnia, że reakcje świadków na przemoc rozważała jako grę o dobro publiczne – każdy chce ukrócić przemoc, ale rozważa możliwe skutki swojego działania lub bierności. Wyjaśnia, że szansa, że dręczyciel ustąpi, jest tym większa, im większe zmobilizuje się przeciw niemu zasoby (np. siła fizyczna, wiedza, umiejętności interpersonalne, wsparcie innych osób). Jednak szansa na pokonanie agresora nie rośnie równomiernie wraz z powiększaniem zasobów. Okazuje się, że szanse na pokonanie agresora zaczynają gwałtownie rosnąć, jeśli przekroczy się pewien punkt.

NIE TAKI BULLY STRASZNY, JAK GO MALUJĄ

Z badań socjolog wynika, że im bardziej agresor jest postrzegany jako osoba z większymi zasobami (która np. nie zareaguje na protest jednej osoby), tym mniej chętnie świadkowie będą reagować na przemoc. „Samo spostrzeżenie może wydawać się oczywiste, ale w polskim programie >>Zero tolerancji dla przemocy w szkole<< (prowadzonym przez rząd w latach 2006-2007 - PAP) było obecne takie podejście, że agresorzy to bandyci, których trzeba zamykać w zakładach. A jeśli uczniom się powtarza, że agresor to bandyta, to wydaje się on kimś nie do pokonania, z kim nie warto zaczynać. Efekt jest odwrotny do zamierzonego" - komentuje badaczka. Wyjaśnia, że zamiast tego warto uświadamiać dzieciom, że reakcja nawet jednego z nich może coś zmienić.

NON POSSUMUS!

Dlatego zdaniem badaczki ważne jest promowanie wśród uczniów postaw nonkonformistycznych i zasady: „Reaguję zawsze, niezależnie od tego, co robią inni”. „Powinno się reagować nie dlatego, żeby zostać bohaterem. Tylko dlatego, że być może inni czekają na to, żeby do tej reakcji dołączyć” – podsumowuje socjolog.

Przyznaje, że nie każdy uczeń dysponuje tymi samymi zasobami. O ile jakiś niepopularny uczeń może nie dać sam rady z agresorem, o tyle sprzeciw innej osoby – klasowego lidera – mógłby już wystarczyć, bo pociągnąłby reakcje kolejnych osób, które zobaczą, że ich reakcja się opłaci.

WSTAŃ, POWIEDZ: „NIE JESTEM SAM”!

„Poza tym kluczowe jest umożliwienie uczniom koordynacji działań” – uważa badaczka. „Pewną barierą w reagowaniu jest bowiem to, że uczniowie nie wiedzą, co inni myślą na temat dręczenia. Mamy pułapkę wspólnej niewiedzy. Każdy z nich siedzi cicho i myśli, że przemoc mu się nie podoba. Nie reaguje jednak na dręczenie innych, bo myśli, że jest w tym sam – w końcu inni nie reagują. I mamy całą klasę nieszczęśliwych uczniów, którzy chcą zareagować, ale tego nie robią. Gdyby uczniowie nawet w parach pogadali ze sobą o tej sytuacji, mogłoby się okazać, że mogą połączyć siły. Nie muszą agresora pobić albo doprowadzić do wyrzucenie z klasy. Biorąc pod uwagę cel dręczyciela – podporządkowanie grupy – wystarczy, że świadkowie pokażą, że im się przemoc nie podoba” – tłumaczy socjolog.

AKCJA: INTEGRACJA

W swoich badaniach socjolog prowadziła też symulacje, jak reakcja na przemoc zależeć może od sieci powiązań w grupie rówieśniczej. Uczniom zależy bowiem na tym, by dostosowywać się do reakcji większości swoich przyjaciół. Okazuje się, że w klasach, gdzie jest kilka klik – grupek, które nie są ze sobą powiązane, angażowanie się kolejnych osób w reakcję na przemoc jest utrudnione. W tworzeniu nowych połączeń między uczniami pomóc może nauczyciel, który np. zaproponuje na lekcjach pracę nad projektami w nowych grupach. Taka integracja między grupami – zdaniem badaczki z UW – nie tylko sprawia, że łatwiej będzie zapobiegać przemocy i wykluczeniu, ale też ułatwia codzienną pracę nauczycielom.

„W zapobieganiu bullyingu ważne jest postrzeganie agresora, wiedza o sposobach reagowania, wspólna wiedza uczniów o sobie nawzajem i struktura grupy” – podsumowuje badaczka z UW. Jej zdaniem warto, żeby np. podczas godzin wychowawczych uświadamiać uczniom charakter procesu dręczenia i mechanizmy radzenia sobie z problemem. Ważne jest też skłonienie świadków bullyingu do rozmów – np. w parach czy w grupach – o tym, co czują w odniesieniu do tego zjawiska. „Im świadkowie mają większą wiedzę o tym, jak sobie poradzić z przemocą, tym większy skutek mogą odnieść” – zaznacza Komendant-Brodowska.

PAP – Nauka w Polsce, Ludwika Tomala

Pin It

Komentowanie zakończone.